Dnia 10 czerwca br. wybrałyśmy się wspólnotowo na pielgrzymkę z Częstochowy na ziemię warmińską – do Gietrzwałdu i Świętej Lipki.
Okazją, by udać się właśnie w tamte strony, są przypadające w bieżącym roku jubileusze: 140. rocznica objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie i 50. rocznica koronacji Jej obrazu koronami papieskimi w tym sanktuarium. Wyruszyłyśmy raniutko – by zdążyć na Eucharystię w Gietrzwałdzie o godz. 12. Dotarłyśmy tam godzinę wcześniej. Jak do wielu polskich sanktuariów w tym czasie, również i tam przybywały dzieci pierwszokomunijne wraz ze swoimi duszpasterzami, więc ich obecność u Matki Bożej Gietrzwałdzkiej wybijała się na plan pierwszy spośród innych grup pielgrzymów. O godzinie 11.30 wspólnie ze wszystkimi zebranymi odmówiłyśmy w kościele różaniec, po którym kilku kapłanów celebrowało Mszę Świętą. Miała ona szczególny urok w tej pięknej, zabytkowej świątyni.
Sanktuarium w Gietrzwałdzie to cały zespół miejsc uświęconych pobożnością wiernych. Gdy się wchodzi do pięknej świątyni, której początki sięgają XV wieku, uderza jej pewien mrok, spowodowany dość ciemnymi malowidłami i raczej skąpym światłem przenikającym przez witraże. Ale w centralnym miejscu jaśnieje obraz Matki Bożej Gietrzwałdzkiej, ku któremu od razu kierują się oczy. Wizerunek ten to Hodegetria – Prowadząca do Chrystusa, z lewą ręką wskazującą na Boskiego Syna. Jednak Maryja Gietrzwałdzka jest „mniej ikoniczna”, bardzo „podobna” do żywej, spoglądająca pogodnie i z życzliwością, jakby nawet leciutko uśmiechnięta. Ten obraz, już od XVI wieku odbierający cześć jako łaskami słynący i cudowny, został w 1967 r. ukoronowany koronami papieskimi, a ceremonii dokonał kardynał prymas Polski Stefan Wyszyński z udziałem kardynała Karola Wojtyły.
Ale oczywiście sanktuarium gietrzwałdzkie zasłynęło głównie z powodu objawień Matki Bożej, które odbywały się codziennie od 27 czerwca do 16 września 1877 r. Niepokalanie Poczęta – jak nazwała Pani samą siebie – objawiała się dwom dziewczynkom: 12-letniej Barbarze Samulowskiej (obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny, zapoczątkowany w 2005 r.) i 13-letniej Justynie Szafryńskiej. Maryja tym razem za podnóżek swoich stóp obrała klon, a przyszła, można powiedzieć, w otoczeniu całego dworu sług: a to dwa anioły przyniosły Jej tron, a to inne podprowadziły Panią do niego, inne przyniosły Jej Dzieciątko, inne trzymały nad Jej głową koronę i królewskie berło. „Nigdy nie słyszano jeszcze, aby tak długo i tak przystępnie, i do tego w sposób tak uroczysty ukazała się Matka Boża” – stwierdził po latach bł. o. Honorat Koźmiński. Czy Królowa Aniołów chciała ukazać zniewolonemu, udręczonemu narodowi polskiemu swój przedziwny, pełen łaskawości majestat i tym pocieszyć warmiński lud, wzbudzając poczucie polskiej świadomości narodowej? A może Pani Aniołów chciała przypomnieć swoje władztwo także niebiańskie, o którym mówi napis na obrazie gietrzwałdzkim umieszczony na wstędze nad głową Maryi: Ave Regina Caelorum, Domina Angelorum. Tak więc Władczyni zastępów niebieskich i Królowa Polski zstąpiła na ziemię i oznajmiła się w „zakazanym” języku swoich ukochanych dzieci.
Bo były to czasy kulturkampfu – szczególnie wzmożonej germanizacji, a Pani ośmieliła się mówić „w języku takim, jakim mówią w Polsce” – jak to określił ks. Franciszek Hipler. Nic dziwnego więc, że zaborcy niemieccy węszyli w tym polityczną prowokację i działanie wywrotowe. Tylko jak pociągnąć do odpowiedzialności Jasną Panią (wraz z towarzyszącym wojskiem, chociażby aniołów)? Czyniono więc, co się dało. W stosunku do coraz liczniejszych pielgrzymów polskich, do kapłanów Polaków, przede wszystkim do miejscowego proboszcza ks. Augustyna Weichsla (nazwisko niezbyt polskie, ale serce – całkowicie) wymierzano różne kary: osadzanie w więzieniu, nakładanie grzywien i zawieszanie w możliwości wypełniania posługi duszpasterskiej, blokowanie dróg dojazdowych, nie mówiąc już o poddaniu szczególnym badaniom i szykanom obu wizjonerek. Ale to nie zniechęcało ani Pani, ani ludzi, tak bardzo pragnących Ją widzieć czy przebywać w Jej obecności lub choćby być w miejscu, które podobało się Jej nawiedzić ponad 160 razy.
Nawet diabeł zaangażował się osobiście w zwalczanie objawień Maryi – omamił wiele kobiet, które jakoby coś widziały i tym się szczyciły przed innymi. Te fałszywe objawienia przyćmiły na jakiś czas blask prawdziwych spotkań z Maryją. Mądry biskup warmiński Filip Krementz sam pofatygował się do Gietrzwałdu i tam obserwował objawienia, wizjonerki, owoce objawień w postaci masowego porzucania alkoholizmu i powrotów do moralnego życia małżeńskiego, powszechne odmawianie różańca. Choć wówczas nie wypowiedział się osobiście na temat autentyczności objawień, to pozwolił wydrukować broszurę o nich, a objawienia zyskały oficjalną aprobatę Kościoła sto lat później (jako jedyne na ziemiach polskich spośród kilkunastu uznanych na świecie).
Co mówiła Niepokalana Dziewica, przychodząc na ziemię warmińską? „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec”; „Jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów”; „Dobrze jest, jeśli do klasztoru idzie tyle osób, ile może”… Wyraziła też życzenie: „Powinien tu być postawiony krzyż murowany z figurą Niepokalanego Poczęcia, a u jej stóp powinno być położone płótno dla uzdrowienia chorych”. Taką figurę ustawiono w miejscu objawień (przed obecnym kościołem), a opodal drugą – w miejscu, gdzie bije źródełko, osobiście pobłogosławione przez Jasną Panią dnia 8 września 1877 r.
Rozważając te wszystkie wydarzenia sprzed 140 lat, wędrowałyśmy do źródełka i napiłyśmy się jego orzeźwiającej wody, przyklękałyśmy przed stacjami pięknej, erygowanej w 2007 r. Drogi Krzyżowej na wzgórzu opodal świątyni, wpatrywałyśmy się w postać Jasnej Pani w kapliczce Objawień, z zadumą przystanęłyśmy przy umieszczonym przy kościele grobie ks. Weichsla, którego proboszczowanie Matka Boża zaszczyciła swym przyjściem.
Drugim miejscem docelowym naszej pielgrzymki była Święta Lipka, zwana „Częstochową Północy”. Tam również u podstaw kultu sanktuaryjnego jest spotkanie Maryi z prostym człowiekiem, ba, nawet więźniem skazanym na śmierć. W Kętrzynie w noc poprzedzającą wykonanie wyroku Najświętsza Panna ukazała się skruszonemu skazańcowi i poleciła, by wyrzeźbił Jej posążek. Mężczyzna nie był artystą, więc skutki jego wysiłków nie były rewelacyjne. Za to rano, gdy strażnicy więzienni ujrzeli figurkę, która nosiła znamiona najwyższego artyzmu, uznali, że sama Matka Boża życzy sobie ułaskawienia skazańca, co też uczynili. Ponieważ Maryja poleciła umieścić posążek na drzewie, uszczęśliwiony mężczyzna znalazł dorodną lipę i spełnił rozkaz swej Wybawczyni. Rzeźba szybko zasłynęła cudami i uzdrowieniami, a zdziwieni pasterze obserwowali, jak przechodzące obok lipy owieczki klękały. Zaczęły przychodzić tu pielgrzymki wiernych.
Proboszcz z Kętrzyna w uroczystej procesji kilkakrotnie przenosił cudowną figurkę do kościoła w mieście, ale rzeźba znikała stamtąd i ponownie pojawiała się na drzewie, gdzie ją ustawił ocalony skazaniec. Zbudowano więc kaplicę na tym błogosławionym miejscu. Ale z chwilą sekularyzacji Prus (1525 r.) pielgrzymki zostały zakazane. Zniszczono wtedy kaplicę, figurkę wrzucono do Jeziora Wirowego, a lipę ścięto, ustawiając na jej miejscu szubienicę. Gdy w 1618 r. katolicy odzyskali swobody wyznaniowe, wzniesiono tam nową kaplicę, w której umieszczono kopię obrazu Matki Boskiej Śnieżnej, ponieważ cudowna figurka zaginęła. Budowa kaplicy zapoczątkowała rozkwit sanktuarium, a po kilkudziesięciu latach postawiono tam piękny murowany kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny otoczony krużgankami, uważany do dzisiaj za „perłę baroku” w Polsce.
Świątynia, ustawiona właśnie w miejscu owej lipy ubłogosławionej cudami, wewnątrz jest bardzo bogato ozdobiona, jak to było zwyczajem epoki baroku. Najbardziej oryginalnym obiektem w niej są organy, jedne z najlepszych w Polsce, a do tego z figurkami wprawianymi w ruch podczas grania. Obserwowałyśmy aniołki dmące w trąbki, dzwoniące dzwoneczkami, obracające się niby w tańcu wokół własnej osi. Obejrzałyśmy z zachwytem śliczne wnętrze. Przy jednym z potężnych i bogato zdobionych filarów kościoła zobaczyłyśmy „lipę” z figurką Matki Bożej – na pamiątkę tego, że Maryja upodobała sobie skromne drzewo, by rozsiewać swą miłość wśród ludu Bożego.
Najważniejszy w tej bazylice jest oczywiście wizerunek Maryi w ołtarzu głównym – kopia obrazu Matki Bożej Śnieżnej z rzymskiej bazyliki Santa Maria Maggiore. Ta Świętolipska została nazwana Matką Jedności Chrześcijan; przyozdobiono Ją koronami papieskimi w 1968 r. Uklękłyśmy przed obrazem Maryi Świętolipskiej, także pogodnej i lekko uśmiechniętej, modląc się za naszą częstochowską wspólnotę.
Wracając do Częstochowy, zajechałyśmy po drodze do Torunia – do nowo zbudowanej świątyni pw. Maryi Gwiazdy Ewangelizacji i św. Jana Pawła II. Była już właściwie noc, a kościół, jasno i subtelnie oświetlony, rzeczywiście jawił się jak gwiazda, świetlistym swym pięknem rozpraszająca ciemności. Kopułę wieńczy korona z krzyżem – można tu dostrzec podobieństwo do figury Matki Bożej Fatimskiej, której głowę też zdobi korona z największym dowodem Jej potężnej miłości – kulą Ali Agcy.
Nie mogłyśmy już wejść do wnętrza tej świątyni, niosącej światło, nadzieję i uśmiech – może to plany na przyszłą pielgrzymkę…
s.Elżbieta Maria Płońska CR